Romskey's blog

A tłum skandował: Złodzieje, złodzieje!

KRYTERIUM OBIEKTYWNE

na zdjęciu: s. Michaela Pawlik OP

Czy można wierzyć, że Koran jest dyktandem anioła – tak jak Mahomet twierdzi? Mahomet twierdzi, że mu anioł dyktował treści, które on przekazał i które zawarte są w Koranie. I my, jeżeli czytamy pierwotny Koran, to w ogóle trudno uwierzyć żeby Bóg takie teksty podyktował, a drugie, że „anioł”. Ja mówię – może upadły anioł?”, a drugie, czy on se sam to nie wymyślił? Jaki mam dowód, że miał objawienie? On twierdzi, jak wielu ludzi twierdzi, że mają takie czy inne wizje, a są to wymysły. I teraz taki muzułmanin mi mówi tak: „no, a na jakiej podstawie wiesz, że święty Paweł miał wizję Chrystusa – też subiektywne jego doznanie!”. I proszę zobaczyć jak Pan Bóg kieruje, żebyśmy nie byli wprowadzani w błąd, mianowicie: święty Paweł doznał rzeczywiście wstrząsu dużego, że aż oślepł, taka jasność takie to doświadczenie w drodze do Damaszku, ale proszę zwrócić uwagę, żeby ludzie wierzyli, że to rzeczywiście od Boga, jego objawienie, to Bóg to samo powtórzył Ananiaszowi. Czyli, chrześcijanin imieniem Ananiasz od Boga miał objawienie, że Bóg wybrał Szawła na specjalne narzędzie rozpowszechniania ewangelii w świecie. I Ananiasz bronił się, mówi przecież, on (Szaweł – przyp. moje) ma listy polecające żeby nas więzić, a Jezus mówi, że idź, on się modli i on jest wybrany. Czyli subiektywne doznanie Szawła potwierdzone objawieniem danym Ananiaszowi. Ananiasz nie mógł sobie tego wymyślić, że Szaweł jest nawrócony, bo oni się bali tego Szawła, że on przychodzi, on jedzie nas więzić, prześladować! Nie mógł Ananiasz żeby to (sobie) wymyślić i dlatego tu mamy kryterium obiektywne prawdziwości objawienia danego Szawłowi, natomiast, nie mamy potwierdzenia prawdziwości objawienia Mahometowi! Takiego nie ma dowodu i dlatego to jest bardzo śliska wiara, żeby móc przypuszczać, że to od Boga pochodzi. To tak chcę Państwu właśnie tutaj wyraźnie podkreślić tę subiektywność i niesprawdzalność tego co mówi Mahomet” – s. Michaela Pawlik OP, transkrypcja nagrania zamieszczonego na edukacyjnej stronie „Trwajcie w Miłości”.

Poznanie kryteriów pozwalających odróżnić objawienia fałszywe od prawdziwych, wzbudziło moje żywe zainteresowanie. Oczywiście dysponowałem pewną teorią (wyczytaną gdzieś przed laty),  mówiącą o tym, że właściwa takim sprawom watykańska komisja ustala, czy treść badanego objawienia jest zgodna z nauką kościoła i w przypadku niezgodności, dany cud lub objawienie nie zostają uznane. Taki tok dochodzenia prawdy łatwo podważyć, gdyż wnioskiem może być jedynie ustalenie zgodności danego objawiania lub cudu z nauką kościoła, a nie z prawdą. I tu zaskoczenie, argument taki nie padł.

Na horyzoncie zamajaczył inny, który nieco uśpił moją czujność: „święty Paweł doznał rzeczywiście wstrząsu dużego, że aż oślepł, taka jasność, takie to doświadczenie w drodze do Damaszku…”. Z rozczarowaniem pomyślałem, że padł właśnie ów koronny argument, czyli dość popularne postawienie słuchacza pod moralnym pręgierzem pt.: „ktoś oślepł doznając objawienia, a ty w to nie wierzysz?! Jak możesz?!”. To byłoby miałkie. Zachowałem spokój, dzięki czemu dostrzegłem kątem oka nadciągające, naprawdę cięższe działo.

Kryterium obiektywne

O tym co prawdziwe w naukach przyrodniczych mówi się (najprościej): „wynik eksperymentu jest taki sam, niezależnie od czasu i miejsca”. I zakonnica właśnie to zrobiła. Wskazała niezależne źródło: Ananiasza!

„… ale proszę zwrócić uwagę, żeby ludzie wierzyli, że to rzeczywiście od Boga jego (Szawła) objawienie, to Bóg to samo powtórzył Ananiaszowi„.

Zapewne zgodzicie się z  tym, że gdy 50 osób bez komunikowania się ze sobą stwierdzi, że widziały nad głowami chiński balon meteorologiczny, to istnieje dość wysokie prawdopodobieństwo, że przelot takiego balonu rzeczywiście miał miejsce. W przypadku historii, a już tej bardziej odległej, zwykle trudno o 50 świadków, więc nawet jeden może mieć znaczenie. Gdy dwie osoby niezależnie od siebie, otrzymują to samo objawienie, to coś na rzeczy „musi” być! I urzekł mnie (wkręcił) ten rzadki w teologicznych rozważaniach argument, a tym co powstrzymało mnie przed kojącym dryfem nawrócenia, było głębokie przeświadczenie, że przecież, żadnych cudów nie ma!

Ta chwila była jednak jak kubek zimnej wody, przecież gdzieś musi być błąd. I był.

Zakonnica bardzo zgrabnie i lekko „przefrunęła” nad kwestią jakości dowodów. Nie wiedziałem kim był Ananiasz i nie byłem w stanie tego ustalić w trakcie „wykładu” oglądanego „na żywo” (stałem się ofiarą, być może niezamierzonego: argumentum ad ignorantiam). Dopiero później ustaliłem, że Ananiasz nie był rzymskim czy żydowskim kronikarzem lub urzędnikiem – co zakładałem i co czyniłoby go potencjalnym „niezależnym źródłem”. To jeden z bohaterów Nowego Testamentu, a to oznacza, że mamy do czynienia z: 1) niewiarygodnym źródłem (osobą) lub/oraz: 2) próbą potwierdzenia prawdziwości źródła przez siebie samo.

I mógłbym tu zakończyć i ogłosić tryumf, ale trochę namieszam. Weszliśmy w obszar, którego (ponoć) unikali nawet starożytni Rzymianie tworząc i egzekwując swoje prawa. Woleli przejść do porządku dziennego nad kwestiami typu: „nikt nie może być sędzią we własnej sprawie” („nemo iudex in causa sua„), niż wyjaśniać dlaczego. Nie raz, przekonali się, że podjęcie dyskusji nad sensem takich założeń, może prowadzić do bardzo łatwego ich  podważenia, czy nawet obalenia (taki paradoks).

Czy potrafimy wyjaśnić dlaczego odrzucamy możliwość bycia sędzią we własnej sprawie? Przecież nie możemy wykluczyć, że sędziowanie we własnej sprawie może być uczciwe!

Zasiew wątpliwości

I tego typu dwuznaczności stają się pancerną osłoną dla wielu krążących po świecie teorii (np. bardzo znana: „skoro nie można czemuś zaprzeczyć z całą pewnością, to nie można twierdzić, że tego nie ma”). Dwuznaczności zapewniają spokojny byt teoriom i mitom, dzięki brakowi czarno-białych, bezdyskusyjnych rozstrzygnięć.

„Związek z aktualnym stanem wiedzy”, a „związek z prawdą” to nieco inne kwestie. Nawet gdy nie mamy na to aktualnie dowodów, to Ananiasz może być postacią historyczną, a Nowy Testament może być jak najbardziej źródłem historycznym (w jakimś nieznanym obecnie zakresie), tylko czy ta potencjalność wystarcza, by przesądzać dziś, gdzie leży prawda lub gdzie nie leży, a więc – w naszym przypadku – czy pozwala obalić wiarygodność konkurencyjnego wyznania? Oczywiście, mówczyni w finale zaznacza, że nie przesądza z całą pewnością o prawdziwości i fałszu, choć dość wyraźnie daje do zrozumienia, że islam nie jest w stanie przetrwać naukowej weryfikacji, a objawienie Szawła wprost przeciwnie.

Spór toczony pomiędzy wyznawcami różnych religii pt. „która wiara jest prawdziwa?”, może być interesujący w kategoriach rozrywkowych, jednak w tym przypadku, pojawiło się coś nowego. „Obiektywne kryterium”, niezależny dowód, logiczna spójność wywodu  – zdałem sobie sprawę, że dość łatwo ulec czarowi tworzonej w ten sposób atmosfery (nawet gdy akurat tu jakość i styl wystąpienia mogą automatycznie wzbudzić czujność;).

Odkrycie, że mamy do czynienia z mistyfikacją (udawaniem nauki) wymaga odrobiny wysiłku, a jak wiemy, nasz gatunek nie przepada za marnowaniem energii.

Dlaczego uważamy, że nasza interpretacja jest słuszna?

Gdybyśmy potrafili jasno i zwięźle udowodnić, dlaczego nie można być sędzią we własnej sprawie, dlaczego wpis „based on a true story” („oparte na prawdziwych wydarzeniach”) w czołówce filmu nie czyni automatycznie zawartości prawdziwą, to w wielu podobnych przypadkach mielibyśmy z górki. Czy potrafimy takie uzasadnienie przedstawić?

Nie wspominam o tym bez powodu. Cywilizacja umacnia w nas całą masę stereotypów, co sprawia, że wykonujemy różnorodne kulturowe czy prawne rytuały nie całkiem zastanawiając się nad ich sensem, uzasadnieniem. Przyjmujemy w różnych sytuacjach, że „tak się robi”, tak się nie robi” i wiele spraw staje się oczywistymi, ale tylko do czasu, gdy ktoś nie postawi pytania: „dlaczego?” (pół-żartem: dlaczego w Polsce mamy ruch prawostronny?)

Żyjemy w czasach, w których powołanie się na utarte (oczywiste) schematy, nie wystarcza. Dziś musimy wykazywać, dlaczego nasza interpretacja prawa, nasze wartości, nasz sposób dochodzenia prawdy jest właściwy. Okazało się, że nie wystarczy dziś stwierdzić, że X i Y stracili mandaty poselskie lub że nie byli więźniami politycznymi. Takie stwierdzenia nie odnoszą dziś żadnego skutku intelektualnego (nie przekonują oponentów), a jedynym mechanizmem służącym ich wyegzekwowaniu może być siła, siła wynikająca z posiadanej władzy. Przyznajcie, że nie jest to w pełni satysfakcjonujące.

Pozostawiam Was z refleksją nad tym wszystkim.

Specjaliści są potrzebni, ale …

Czytam sobie o przeszczepie świńskiej nerki człowiekowi ze stwierdzoną „śmiercią mózgu”. Rzecz ma miejsce w Chinach, nerka pracuje już 32 dni. Transplantolodzy z całego świata obserwują test, gdyż oczekiwania są ogromne. Można dodać, że chodzi o zaawansowaną technologię polegającą nie tylko na samym przeszczepie, ale wcześniejszym „wyłączaniu” genów, które mogą utrudniać przyjęcie przeszczepu oraz tzw. „trenowaniu układu odpornościowego”.

Zaglądam do sekcji komentarzy i jakaś pani stwierdza, że takie przeszczepy są realizowane od kilkunastu lat i ludzie żyją. Ma nawet kilku takich pacjentów. Dołącza luźne uwagi o spożywaniu wieprzowiny…

Doznaję łagodnego dysonansu poznawczego, gdyż w artykule jest mowa o tym, że nerkę wszczepiono dopiero w lipcu 2023 roku, więc skąd nagle „kilkanaście lat”, czyżby znów coś Tajny Rząd Światowy przed nami ukrywał? Zaglądam na profil pani domniemanej lekarki (skoro ma pacjentów?) i czytam: „właściciel w: Gabinet medycyny komplementarnej”. Do diabła! Co to jest medycyna komplementarna??? – zastanawiam się. Doczytuję wreszcie, że to nie medycyna lecz usługa (typu stawianie tarota), nie gabinet lecz firma usługowa, nie pacjenci lecz klienci.

No i „striggerowałem się”. Od jakiegoś czasu, mam powyżej uszu dziennikarzy, którzy nie są dziennikarzami, lekarzy, którzy nie są lekarzami, ekspertów, którzy nie są ekspertami. Może to moja wina, że gdy czytam, że ktoś ma pacjentów to zakładam, że jest lekarzem, albo gdy ktoś tytułuje się dziennikarzem to kieruje się etyką dziennikarską i przekazuje informacje. Może powinienem być bardziej sceptyczny i biegnąc na SOR ze złamaną ręką powinienem najpierw sprawdzić, czy SOR to SOR?

W jednej z rozmów o fizyce kwantowej – a mówiąc bez ogródek, w rozmowie w której rozmówca robił k****ę z mechaniki kwantowej – wspomniałem coś o tym, że przydałby się jakiś specjalista, fizyk teoretyczny, który by rozstrzygnął co w przedstawianych przez rozmówcę założeniach jest słuszne itd. Rozmówca oburzył się, że należę do tych naiwniaków, którzy wierzą w specjalistów, gdy czasy monopolu specjalistów minęły. Dziś mamy taki dostęp do wiedzy, że każdy może zostać specjalistą i to lepszym od specjalistów starego typu.

No w sumie, zdarza się, że anonimowy komentator-amator może uzyskiwać większy związek ze stanem faktycznym niż np. zawodowy dziennikarz z jakiejś partyjnej stacji. Specjaliści nie zawsze trzymają poziom (w tym niestety lekarze), część schodzi na psy, a domorosłe talenty niekiedy zaskakują rzetelnością…

Chyba nierozstrzygalne – myślę z rezygnacją i włączam sobie serial, a jest w nim epizod, w którym występuje kontroler lotów. I nagle dopada mnie pytanie:

– Czy wsiadłabyś/wsiadłbyś do samolotu, wiedząc, że w wieży siedzi koleś, który uznał, że się nadaje, bo sporo czytał o kontroli lotów w internecie?

Olśniło mnie. Są po prostu zawody, w których nawet przy założeniu, że nie wszyscy są idealni, to statystyczny chirurg po studiach ma większe szanse uratować czyjeś życie, niż ktoś kto dużo o chirurgii czytał. Specjalista to nie tylko tytuł, to także doświadczenie. Gdy chodzi o ludzkie życie, to nie ma miejsca na eksperymentowanie. Dlatego wspomniałem też o dziennikarzach. Dziś, nazywający się dziennikarzami, a niemający z tym zawodem wiele wspólnego, niejednokrotnie są w stanie aktywnie wpływać na procesy społeczne np. szczując ludzi przeciwko ludziom, niejednokrotnie świadomie manipulując informacją, produkując tzw. fake-newsy. Za miedzą mamy wojnę rzeczywistą, w kraju ideologiczną, więc „informacja” staje się kwestią zbiorowego bezpieczeństwa, a więc życia, zdrowia, śmierci. Udział amatorów w mieszaniu w tym kotle jest przynajmniej ryzykowny. I zdaję sobie sprawę z tego, że w świecie kształtowanym przez specjalistów nigdy nie będzie idealnie (zawsze pojawiać się będą czarne owce), to jednak statystyka będzie czynić różnicę, wobec świata kształtowanego przez „specjalistów” domorosłych.

I mógłbym tu postawić kropkę, choć o „ludziach” też potrzebne słowo. To do ludzi należy wybór i tu, trendy wskazują raczej na to, że zaufanie do fachowców spada. Zarzuca się im działanie na rzecz prywatnych interesów czy interesów elit, a nie zwykłych ludzi. Jest to problem. Być może stało się coś podobnego, co dotknęło policję. Nie ma znaczenia zdanie tego, kto realnie finansuje tę służbę, czyli podatnika. Znaczenie ma ten, kto decyduje o tym, kto otrzyma premię lub urlop.

JAKA JEST ZAWARTOŚĆ LEWACTWA W CZYSTEJ NAUCE, INFORMACJI, LIBERALIZMIE, DEMOKRATYZMIE? NO I CO Z ZAWARTOŚCIĄ PRAWACTWA?

Tytułowe pytania mogą sprawiać wrażenie prowokacyjnych czy tendencyjnych, ale moje motywacje są nieco inne, dlatego „zostańcie z nami”.

Zetknąłem się z wypowiedzią, której autor, sceptyk, ateista, emerytowany naukowiec stwierdził, że to, co dotychczas uważaliśmy za obiektywne (nauka, niektóre miejsca w sieci), zbyt silnie przesiąkają ideologią skrajnej, autorytarnej lewicy, przez co tracą na wartości i autorytecie. Wymieniony zasugerował przyczynę takiego stanu rzeczy w tym, że stoi za tym przemożna chęć odróżnienia się od (wszak nierzadko obrzydliwej) skrajnej, konserwatywnej prawicy, a wywołuje to nie całkiem kontrolowany skręt w lewo, który należy korygować.

O co konkretnie poszło? O to, czy obiektywne źródło powinno mówić o związku okaleczania kobiecych narządów płciowych (obrzezanie kobiet) z islamem, czy może wszelkie wzmianki na ten temat należy wymazywać, by nie obciążać ogółu muzułmanów, skoro „rytuał” ten nie wynika – mówiąc w skrócie – z Koranu, a jedynie jest praktykowany w niektórych społecznościach muzułmańskich (choć nie tylko muzułmańskich – wiki), gdzie występują lokalne przyzwolenia ze strony lokalnych duchownych?

Większość liberałów doskonale rozumie, że „wymazywanie” z takiego powodu nie ma na celu walki z prawdą (co próbuje – nie wiem na ile uczciwie – zarzucać prawica). Ma służyć eliminowaniu groźnych i nieuczciwych stereotypów, o których skutkach zdajemy się nie pamiętać.

Pozwólcie na kilka zdań o historii.

Dyskusja o zasadności wymazywania, a więc kontrowersje wokół tzw. „poprawności politycznej” zaczęły kiełkować za oceanem gdzieś w okolicach 2005 roku (być może, jako pokłosie zamachów z 9/11 kiedy ludzie zadali sobie wiele pytań o rzeczywistość, o to co o niej wiemy), by wreszcie dotrzeć do nas w postaci gotowych sadzonek i sprowokować pytania typu: „czy media głównego nurtu powinny np. podawać narodowość przestępców seksualnych, gdy są to uchodźcy?”

Przypomnijmy, że obawy liberalnych mediów nie zmieniły się zasadniczo od tamtej pory i wciąż dotyczą tego, czy ogłaszając treść typu: „Policja zatrzymała Gruzina z powodu jego podejrzanego zachowania wobec nieletnich na basenie w Bytomiu” nie wywoła postrzegania Gruzinów jako osób niebezpiecznych dla dzieci? Taka obawa nie jest bezpodstawna. W Bytomiu, o mało nie doszło do linczu, nawet gdy ustalenie jaki wpływ na reakcję tłumu miało to, że zatrzymani byli cudzoziemcami, jest obecnie trudne.

Historia jest pełna przypadków, w których nie ginęli winni, lecz ci, którzy „wyglądali na winnych” (w Bytomiu również zatrzymano i chciano zlinczować hurtem pasujących do wzorca, a tylko pośrednio do faktów). Ryzyko istnieje, zresztą, doskonale znamy ideologie, które klasyfikują świat na podstawie takich kategorii jak rasa, przynależność etniczna itd itp (a nie np. czynów). Nawet gdybym bardzo nie chciał tego widzieć, to są to ideologie uznawane za prawicowe. Oczywiście zapewne usłyszałbym tu z prawej strony kontrargument, że stereotypizowanie stereotypizujących jest również tworzeniem nieuczciwego i groźnego stereotypu, ale mam nadzieję, że taki argument wybrzmiałby wyjątkowo głupio.

Wróćmy do głównego nurtu tego wątku. Jedna strona uważa, że poprawność polityczna (a więc i wymazywanie pewnych danych) jest uzasadniona, a druga, zarzuca stosującym ją, walkę z prawdą, manipulację, kłamstwo. Obie chcą dominować i stwarzać powszechnie obowiązujące normy. To naprawdę niełatwa sytuacja, gdyż zderzają się dwie zasadniczo słuszne koncepcje (pozwólcie, że pominę tu kwestię uczciwości motywacji ludzi je wyznających):

1) informacja to cała prawda i tylko prawda

2) mówienie całej prawdy nie zawsze kończy się dobrze

Gdy mówimy o mediach, to sprawa jest potencjalnie prosta. W pluralizmie, w demokracji, media po prostu rozdzielają się na liberalne, konserwatywne, lewicowe, prawicowe (czy jak tam sobie świat układamy) i podają informacje zgodne ze swoimi punktami widzenia. Zdecydowanie poważniejszy problem pojawi się, gdy rzecz dotknie instytucji naukowych, mających być z natury obiektywnymi, rzetelnymi, kiedy pojawi się pytanie:

– Czy należy publikować wyniki badań, które negatywnie stereotypizują określone grupy społeczne?

Tu naprawdę robi się pod górkę.

Wybaczcie szczyptę prywaty, ale zasadniczo, jestem zwolennikiem wolności badań. Uważam, że dociekanie i głoszenie prawdy naukowej musi być jak najbardziej wolne od ograniczeń, no, może… gdy dociekanie takie wiązałoby się np. z eksperymentami na zwierzętach lub ludziach, to mój entuzjazm względem wolności naukowej mógłby nieco skruszeć. Od nauki wymagamy prawdy, chcę wiedzy. Trudno byłoby poważnie traktować naukę, z której powycinano jakieś fragmenty, choćby(!) z powodów etycznych. To już nie będzie nauka. Z drugiej strony, można byłoby zapytać, czy koniecznie musimy wiedzieć wszystko i każdym kosztem?

Nie ma prostych rozwiązań. Zapewne słyszeliście, że jakiś czas temu, za zachodnią granicą powstała koncepcja wydania „Mein Kampf” z krytycznymi przypisami. Jest to jakieś wyjście z sytuacji, gdyż otrzymujemy całą prawdę o treści książki, ale też trochę tego, co kiedyś nazywano „dydaktycznym smrodkiem”. Cóż, nawet tu pojawiły się obiekcje, bo „jakie siły mają odpowiadać za tworzenie owego dydaktycznego smrodku”? Pacyfiści, czy militaryści? Patrioci czy kosmopolici? Narodowcy czy anarchiści? I mamy kolejną wojnę, gdyż wiadomo, że gdy „lewacy” zajmą się opiniowaniem papieskich encyklik, to różnie może być. Gdy „prawacy” zajmą się opiniowaniem badań nad homoseksualizmem, to również wiemy co z tego wyniknie.

Oczywiście, można byłoby podejść „utopijnie” wolnościowo i założyć, że ludzie swój rozum mają i nie trzeba im mówić co dobre, a co złe. Nad naukowcem nie musi stać komisja etyczna i trzymać go za rękę. Można przyjąć, że naukowiec, dziennikarz, ale i przeciętny odbiorca ich pracy, to osoby na tyle światłe, że potrafią same zdecydować, kiedy i jakich barier przekraczać nie należy. Niestety.

Historia i doświadczenia przekonują nas, że takie podejście jest (wciąż) naiwne. Ludzie jako tłum potrafią być irracjonalni, naukowiec, który zwęszy biznes jest w stanie zapomnieć o sprawach fundamentalnych dla nauki, o etyce już nawet nie wspominając, podobnie dziennikarz zainteresowany rozgłosem, może daleko zboczyć z drogi rzetelnego uprawiania swojego rzemiosła.

Wydaje się, że problem jest nierozstrzygalny, a więc jednocześnie bardzo przez to użyteczny politycznie, stwarza długotrwałe podziały, wywołuje kontrowersje, dyskusję, spór. Czy można go rozwiązać? Czy jest możliwa oczyszczona z wpływów ideologicznych nauka, czy są możliwe obiektywne, rzetelnie informujące media? Być może – w trakcie zastanawiania się nad tym – warto też spojrzeć na siebie, by zauważyć, że sporo zależy od tego jacy, jako globalna społeczność jesteśmy. Czy potrafimy być odpowiedzialni, czy musi nad nami stać ktoś kto wyznaczy nam granice, skoro sami nie potrafimy? Jesteśmy różni. Nie ma odpowiedzi.

Na koniec, chciałbym zwrócić Waszą uwagą na pewną kwestię.

Przybywa ludzi twierdzących, że chcą korygować kursy skręcających w lewo czy prawo mediów i nauki. Tych, którzy czynią to przez „wymazywanie”, albo przez tzw. „głoszenie prawdy” rozpoznajemy bez trudu, nie tylko po treści, ale i stylu.

Istnieje jednak grupa „nieoczywistych” publicystów-intelektualistów, którzy zastrzegają, że są bezstronni politycznie lub nawet gdy nie są, to są wierni nauce, a więc gwarantują rzetelność i uczciwość. Ich działalność opisano mianem: „Intelectual dark web” (IDW) – czyli: intelektualna ciemna sieć.

Dlaczego „ciemna”?

Dlatego, że z „niewiadomych” przyczyn ich neutralne i rzetelne publikacje zyskują potężne zasięgi po prawej, a nawet skrajnie prawej stronie sceny politycznej. Najwyraźniej ich bezstronność czy uczciwość są w jakimś stopniu radioaktywne.

Osoby powiązane z terminem IDW:

-Eric Weinstein, American economist, mathematician, conspiracy theorist, and managing director of Peter Thiel’s Thiel Capital.

-Ayaan Hirsi Ali, Somali-born American anti-Islam activist.

-Sam Harris, American neuroscientist and one of the „Four Horsemen” of New Atheism.

-Claire Lehmann, Australian alt-right editor-in-chief and founder of Quillette.

-Maajid Nawaz, British activist who advocates for a „moderate, secular Islam” and Trumpian conspiracy theories.

-Steven Pinker, American linguist, psychologist, and court witness for Jeffrey Epstein

-Jordan Peterson, Canadian clinical psychologist and social conservative activist

-Joe Rogan, American Ultimate Fighting Championship commentator and host of The Joe Rogan Experience

-Dave Rubin, American libertarian/self-proclaimed „classical liberal” host of The Rubin Report

-Ben Shapiro, American conservative pundit, conspiracy theorist, former-Breitbart writer and co-founder of The Daily Wire

-Douglas Murray, British ultra-nationalist and conspiracy theorist.

-Michael Shermer, American science writer, editor-in-chief of the magazine Skeptic, and bicyclist

-Christina Hoff Sommers, American writer for American Enterprise Institute

-Bret Weinstein, (Eric’s brother), American biologist and conspiracy theorist

-Heather Heying (Bret’s wife), American biologist, transphobe and conspiracy theorist

-Coleman Hughes, American conservative Quillette columnist affiliated with the Manhattan Institute and critic of CRT.

-Glenn Loury, American conservative economist affiliated with the Manhattan Institute, critic of CRT, and hosts „the Glenn Show” with John McWhorter.

-John McWhorter, American conservative linguist affiliated with the Manhattan Institute, and critic of CRT.

-James Damore, American Google employee turned reactionary clickbait publisher and outrage activist.

-Niall Ferguson, (Ayaan’s husband), Scottish pseudohistorian and neoconservative.

-Debra Soh, Canadian neuroscientist, columnist for Quillette, and TERF.

Oczywiście są też tacy, którzy twierdzą, że lista ta, to lewacki spisek przeciwko porządnym ludziom, ale gdy znacie choć część twórczości osób, które na niej figurują to coś jest na rzeczy.

Na polskiej wersji IDW „Intelectual dark web” również nie byłoby pusto;)

P.S. żeby tak całkiem trudniej byłoby nam zrozumieć to wszystko, warto wspomnieć, że w USA bardziej niż u nas (choć pewne nurty i tak przenikają), znaczenie ma konflikt proizraelskiej prawicy z pro-palestyńską lewicą (bardzo stary). Uderzanie w muzułmanów ma nieco inny kontekst niż w Polsce. Np. popieranie Palestyńczyków, jest traktowane jako antysemityzm, a obrona islamu czy muzułmanów traktowana jest jak popieranie zabijania Żydów. Właściwie w USA stworzono jeden worek dla tzw. „lewactwa” i mieszczą się w nim: komuniści, socjaliści, anarchiści, antysemici, LGBT, dżihadyści, antyizraelczycy, okupujący Wall Street, prostytutki, pedofile itd. W Polsce jest podobnie, ale z wyłączeniem związanym z kwestiami stosunku do Żydów.

——-

wrzucam bez poprawek, bo późno, dlatego proszę o wyrozumiałość. Dla koloru obrazek z LinkedIN: