UTOPIA WZROSTU
by romskey
Czy oglądając różnorodne wykresy krajowego lub światowego wzrostu zadaliście sobie kiedykolwiek pytanie o to dokąd prowadzą? Większość z nas nie czyni sobie takiej refleksji, gdyż traktujemy owe wykresy jako narzędzia polityczne. Jedni starają się ich nie widzieć (ponieważ przeczą kreowanej przez nich linii ideowej), kolejni widzą dane wybiórczo, a następni tak dobierają parametry by interpretacja wskazywała na coś co z owych wykresów w najmniejszym stopniu nie wynika. Wykresy rosną więc sobie w najlepsze ciesząc oczy jednych i koląc innych. Czy jednak, spotkaliście się kiedyś z sytuacją, w której budowniczy postanawia wznieść wieżowiec z nieskończoną liczbą pięter? Znamy jedynie biblijną przypowieść na podobny temat a i tak budowa spotkała się z krytyką sił wyższych. Dokąd prowadzi współczesny wzrost? Czy ma swój kres? Czy coś może go ograniczać?
Absurd nieograniczonego wzrostu zilustrować można licznymi przykładami. Np. wydobycie surowców. Jak wiadomo nie są to zasoby nieskończone i wyczerpanie np. zasobów węgla bardzo źle przedstawiałoby się na wykresie. Weźmy inny przykład. Wielu młodych ludzi marzy o założeniu biznesu od zera. Tylko część z nich zakłada osiągnięcie jakiegoś satysfakcjonującego pułapu dochodu. Inni chcą być po prostu bogaci a więc w pewnym sensie przejąć wszystkie pieniądze i zasoby istniejące na naszej planecie a może i poza nią. Niewielu z nas dostrzeże to, że realizacja takiego planu wiąże się z pozbawianiem owych pieniędzy i zasobów innych dotychczasowych ich posiadaczy. Czyli wszystko ma swoją cenę.
Gonienie krajów starej UE – brzmi optymistycznie, gdyż chcemy żyć jak ludzie na zachodzie (oczywiście bez żadnych kryzysów). Jednak kraje starej UE nie stoją w miejscu. Również notują wzrost, więc co dokładnie gonimy? Pozycję w wyścigu, który nie ma końca? Czy nie można określić jakiegoś sensownego pułapu „szczęśliwości” i zatrzymać się czyli sprawić by linia dotychczasowego wzrostu stała się poziomą linią stabilności? Owszem, stawanie się coraz bogatszymi nie ma w sobie niczego złego, choć mimo satysfakcjonujących wyników zauważamy również, że coraz większa liczba ludzi trafia na bocznicę, że powiększa się rozwarstwienie społeczne, że rośnie dług.
Szczurzy wzrostowy pęd przynosi korzyść nielicznym, a jest możliwy dzięki kłamstwu. Banki pożyczają wirtualne pieniądze a odbierają w ramach spłaty długu np. całkiem fizyczne domy. Brzmi jak teoria spiskowa, gdyż wskazuje na to, że kiedy już nie stać nas będzie na spłatę zadłużenia rosnącego wraz z naszym wzrostem finansowanym z pożyczek, wszystko w finale przejmą banki a może jakiś tam jeden bank. Głupota, chciwość, strategia, czyja, kogo? Pozostawiam Was z tymi i innymi pytaniami.
Na razie jakoś sobie z tym radzimy przesuwając siłę roboczą do sektora usług. Dzięki temu podnosi się jakość życia bez naruszania zasobów. Dobrze jest jednak zdawać sobie sprawę z tego o czym piszesz, a najlepiej przemyśleć konsekwencje. Okazuje się bowiem, że w naszym interesie jest istnienie BOGATYCH SĄSIADÓW, żeby im można było sprzedać towar lub usługę.
No i jeszcze zwrócę uwagę, że najgroźniejszym rodzajem utopii ekonomicznej są swoiste łańcuszki szczęścia opierające się na jednym czynniku. Ot, taki system emerytalny- wmawia się nam, że więcej dzieci, to więcej kasy dla emerytów. Tyle, że ta kasa będzie, gdy te dzieci będą legalnie pracować. Więcej ludzi, większa podaż siły roboczej, a mniej zasobów na głowę. Oczywiście, rozwiązaniem jest wojna albo inna zaraza, ale chyba nie o to nam chodzi, by naprodukować kandydatów do nagłej śmierci. Albo budownictwo- nie można budować w nieskończoność mieszkań, bo trzeba je za coś kupić, a potem je za coś utrzymać.
Pełna zgoda, do pewnego stopnia np. w obliczu zwykłej biologii rośniemy gdzieś do około 21 roku życia a następnie rozwój notujemy w innych obszarach. Tak prostych ograniczeń brakuje mi w wizjach ekonomicznych. A poza ekonomią mamy np. bardzo dobre wyniki w edukacji (rankingi OECD) ale nie mamy pracy dla wszystkich absolwentów. Emerytura w formie, którą opisałeś to też świetny przykład przyczyn i skutków. Myślę, że warto czasem o tym wszystkim pomyśleć.
Piszesz o utopii wzrostu,a dokladniej masz chyba na mysli wzrost PKB.
Niektore kraje starej UE notuja wzrost, a niektore spadek PKB. W tych wszystkich wyliczankach trzeba wziac jednak pod uwage, ze PKB nie jest wcale miarodajnym wskaznikiem rozwoju, czy dobrobytu. Niektore kraje wliczaja do PKB n.p. wplywy z prostytucji, czy nawet obrot narkotykami. Niektore kraje maja duzy PKB na mieszkanca, a wiekszosc obywateli jest biedna. Poza tym jest to wszystko mierzone w pieniadzach. Jesli jest wzrost sprzedazy n.p. samochodow o 5%, to wcale nie musi znaczyc, ze sprzedano o 5% wiecej samochodow, tylko moze sprzedano je o 5% drozej, bo sie n.p. kurs zmienil jesli je sprzedawano gdzies za granice. Te wszystkie przyrosty sa raczej wirtualne. Jest dlatego coraz wiecej podchodow, aby odejsc od PKB jako miernika i zastapic go jakims innym.
Ogólnie, mam na myśli wzrost lewarowany kredytem. Czyli nie całkiem naturalny, a naginany (wzrost dla samego wzrostu). Temat nie jest całkiem prosty, ale można go przełożyć choćby na zasadę zwiększania wykrywalności policji. Jeżeli przyjmie się zasady szczurzego wyścigu to warto będzie zatrzymywać także niewinnych aby mieć wyniki.
PKB per capita oczywiście jest wskaźnikiem czysto teoretycznym.
Pozdrawiam Telesie, miło Cię widzieć:)
Więcej na temat propozycji zmian miernika wzrostu wraz z uzasadnieniem można znaleźć w świetnych, moim zdaniem , książkach prof Grzegorza Kołodki ” Wędró/ujący świat ” i ‚Świat na wyciągnięcie myśli „.
W całej Europie toczy się dyskusja na ten temat i tu dodam, że niemieckie propozycje są bardzo obiecujące. Warto jednak powiedzieć, że żadna propozycja zmiany (np. we Francji) nie przeszła. Dlaczego? Otóż, te nowe wskaźniki zagrażają temu co jest obecnie korzystne dla tych, którzy uważają że PKB per-capita jest miarodajnym wskaźnikiem zasobności obywateli (nie będę wskazywał palcem wysokich urodziwych budynków w naszych miastach;). Stale pomiędzy młotem a kowadłem.